28 mar 2024

Anna Jastrzębska i Szymon Kuczyński zakończyli wyprawę “Źródła Bałtyku” w NCŻ AWFiS

Szymon Kuczyński: Trzy tygodnie to za mało, żeby nacieszyć się Wisłą

W piątek 20 listopada Szymon Kuczyński i Anna Jastrzębska zakończyli trzytygodniową wyprawę na jachcie 2020 pod hasłem Źródła Bałtyku. Żeglarze wyruszyli w trasę z Opatowa, gdzie Dunajec uchodzi do Wisły, 1 listopada. Po trzech tygodniach dotarli do Narodowego Centrum Żeglarstwa w Gdańsku. Dziś mówią nam o swoich wrażeniach z rejsu.

– Jakie są wasze najważniejsze wrażenia z wyprawy #zrodlabaltyku?

Ania: – Przede wszystkim takie, że Wisła to przepiękna rzeka i bardzo żałujemy, że nie jest na całej długości szlakiem turystycznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Z minimum infrastruktury, która pozwalałaby pływać po niej, choćby etapami.

– W sierpniu płynęliście wzdłuż wybrzeża Bałtyku z Gdyni do Świnoujścia, czym tamta wyprawa różniła się od tej?

A: – Oczywiście akwenem i jego uwarunkowaniami. To było zupełnie inne pływanie niż po Bałtyku. Miało swoją specyfikę i urok. W czym on tkwił, trudno mi powiedzieć, ale wyprawa przypomniała momentami górską wędrówkę. Rzeka wiła się przed nami, zmieniała. To działało uspokająco, a równocześnie  nie pozwalało na nudę. 4-5 godzin codziennej żeglugi mijało nie wiadomo kiedy.

Szymon: – Pływanie po Wiśle nie wymaga angażowania ogromnych środków. Wystarczy dostęp do jakiejś łatwej w transporcie łódki – kajaka, małej żaglówki. Jeszcze trochę dobrego ekwipunku, im lepszy, tym większy komfort podróży i biwakowania, ciepły i nieprzemakalny śpiwór, namiot, kuchenka do gotowania…

– Podczas wyprawy narzekaliście na dojmujący brak zaplecza tam, gdzie zdrowy rozsądek podpowiadał, że należałoby się go spodziewać…

Sz: – Nie każdy uprawia dziką turystykę i znika poza cywilizację na długie tygodnie. Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby mariny były co 10 kilometrów na całej długości Wisły. Ale wolałbym, żeby w miejscowościach usytuowanych nad rzeką było cokolwiek. Żeby można było zostawić bezpiecznie łódkę i ekwipunek, pójść na zakupy, zwiedzać okolicę. Jeśli płynie się samemu lub w dwie osoby, robi się problem. Idąc do miasta nie zabierzemy ze sobą całego wyposażenia . Chciałbym też, żeby było tam podstawowe zaplecze socjalne – pomost do cumowania, możliwość uzupełnienia zapasów wody, dostęp do prądu, łazienka. Zwłaszcza na górnym i środkowym odcinku Wisły jest z tym bardzo słabo.

– Wisła powinna być turystyczną mekką Polaków?

Sz: – Nie chodzi o zrobienie z Wisły drugich Mazur czy Tatr zawalonych ludźmi. To osobny problem. Wprowadzanie zbyt wielu ułatwień powoduje, że ludzie czują się zwolnieni z odpowiedzialności i uważności. Nie chce im się porządnie do wyprawy przygotowywać. A to prosta droga do wzrostu wypadków. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, czym jest nurt rzeki, spłycenia. To zgubne. Nie można korzystać z rzeki bez odrobiny wyobraźni i wiedzy o niej. Teraz, kiedy właściwie nikt z Wisły nie korzysta, elektrownia Kozienice uważa, że skoro tak, to „my jesteśmy jedynymi gospodarzami rzeki i robimy swoje, możemy bezkarnie ją grodzić”.

– No właśnie, elektrownia Kozienice nieźle dała się wam we znaki i jest jednym z istotniejszych elementów tego, co można określić zbiorczo jako problemy żeglugowe na Wiśle.

Sz: – Tak. Kiedy zaczęliśmy wgryzać się w temat, okazało się, że w internecie są filmiki dotyczące tego problemu. Temat  utrudnień, czy wręcz niemożności pływania po Wiśle istnieje. Niestety sprawę dostrzegają nieliczni, a jeszcze mniejsza garstka stara się go nagłośnić i coś zmienić. No i mamy grupkę ludzi, za którymi nikt nie stoi kontra duży koncern energetyczny w Kozienicach. Sytuacja jest kuriozalna, jak w książce „Raport Pelikana”. Ludzie nie wiedzą co się dzieje za ich plecami, a kiedy dowiadują się o faktach, jest już za późno na odkręcenie spraw. Druga sprawa, że działalność takiej elektrowni powoduje zabijanie rzeki. Cierpi przyroda, giną tony ryb, narybek, wiele tarłowisk się nie odbywa, bo ryby nie mogą płynąć w górę rzeki. Wisła jest wykorzystywana właściwie tylko jednego – chłodzenia elektrowni. Taka zaborcza polityka sprawia, że ani tam nie ma turystyki, ani dzikości.

– Ale są odcinki, na których Wisła na dziką wygląda.

Sz: – Mimo że w wielu miastach na taką wygląda, dzika i czysta nie jest. Zanieczyszczenia wciąż do niej spływają. W wiele miejsc nie da się dopłynąć. Być może wodniacy powinni przeprowadzić coś na kształt rowerowej „masy krytycznej” i zacząć pływać dużymi grupami, może wtedy ktoś zwróciłby uwagę na te wszystkie problemy. Inaczej Wisła będzie za jakiś czas tylko kanałem przemysłowym.

– Dlaczego do tej pory nie powstało lobby, które działałoby na rzecz przywrócenia na Wiśle ruchu turystycznego w pełnym tego słowa znaczeniu?

Sz: – Powodów jest kilka. Często ludzie, którzy interesują się swoją rzeką, nie są skonsolidowani. Żyją w rozproszeniu w małych miejscowościach . Teoretycznie powinni być wspierani przez samorządy, ale tak się nie dzieje. Mimo że rolą samorządów jest wspieranie takich inicjatyw, tworzenie infrastruktury wodniackiej, czy choćby informowanie potencjalnych turystów o atrakcjach danego obszaru. Można za to te informacje znaleźć w internecie, głównie z inicjatywy lokalnych pasjonatów Wisły. W oficjalnych przewodnikach nic nie ma, a ostatnie bardziej kompleksowe opracowanie to książka Marka Kamińskiego sprzed 10 lat, w wielu miejscach już nieaktualna.

A: – Dobrym przykładem takiego odwrócenia się samorządu od Wisły jest Kraków. Bardzo nas to dziwi, że Wisła tam właściwie w świadomości społecznej nie istnieje. To ogromne, turystyczne miasto, z wielkim potencjałem, które swoich wiślanych możliwości nie wykorzystuje.

Sz: – Wisła jest w Krakowie traktowana jak większy staw w parku, nad którym można pospacerować. Było sporo inicjatyw wiążących mieszkańców miasta z wodą, były propozycje wodniackich inwestycji w budżecie obywatelskim – wszystko zostało odrzucone. Zresztą w Warszawie też w kwestii wodniackiego zagospodarowania Wisły jakichś szalonych postępów nie widać. Częściej  zdarzają się zakazy i obostrzenia.

– Trzy tygodnie wystarczyły na poznanie Wisły?

Sz: – Podróż była zdecydowanie za krótka. Trzy tygodnie to za mało, żeby w pełni nacieszyć się Wisłą i tym, co oferuje jej wybrzeże. Nie zdążyliśmy za wiele zobaczyć na lądzie. W samych miastach i miasteczkach zabytki kultury są liczne, nie mówiąc o walorach przyrodniczych. Fajnie byłoby zaszyć się gdzieś na cały dzień, obserwować ptactwo i inną zwierzynę. Więcej da się zobaczyć płynąc na krótszych odcinkach. Wisła to jednak kawał rzeki, jedna z najdłuższych w Europie. Taka wyprawa to duża podróż. Najlepiej płynąć bez ograniczeń terminami urlopów. Wtedy nie trzeba byłoby tak często korzystać z silnika, można płynąć wolniej, mniejszymi odcinkami. I wszystko super, ale wtedy dopływasz do elektrowni Kozienice. I zaczyna się robić  niebezpiecznie. Koncern powinien wybudować w tym miejscu coś w rodzaju śluzy, umożliwić całoroczną przeprawę.

– Coś pozytywnego o Wiśle można jednak powiedzieć?

Sz: – Cały czas ma się kontakt z przyrodą. Samo to, że jesteś na wodzie czyni podróż atrakcyjną. Po drodze spotykaliśmy nie tylko ryby, ale i bobry, sarny, ptaki. Woda, choć nie idealna, jest chyba czystsza niż przed laty. Miejsc do bezpiecznego biwakowania nie brakuje. Nie ma tam nurtu, są baseny spokojnej wody. Można się  popluskać, rozpalić ognisko, posiedzieć. Wisła jest bardzo różnorodną rzeką, co daje spore możliwości turystyczne.

– Czyli jest potencjał…

Sz: – Myślę, że rozsądne, zrównoważone planowanie infrastruktury i działalności turystycznej pozwoliłoby uniknąć „zadeptania” jej na skalę taką, jaką na lądzie obserwujemy w Tatrach, a na wodzie na Mazurach. Rzeka jest akwenem znacznie trudniejszym nawigacyjnie niż jezioro. To istotny czynnik „zaporowy”, który może sprawić, że próg dostępu do rzeki byłby nieco wyższy. Już nie wystarczy wsiąść na łajbę i odbić od brzegu. Trzeba jeszcze coś o tej rzece wiedzieć, umieć sobie radzić z jej specyfiką. Nie każdy zdecyduje się na pływanie po Wiśle, nie każdy będzie mógł po niej pływać. Tu trzeba wykazywać się większym rozsądkiem, bo wypadki mogą mieć tragiczne konsekwencje.

– Polecacie Wisłę żeglarzom, wodniakom?

Sz: – Na Wisłę warto się wybrać, niekoniecznie na kilkaset kilometrów, ale na mniejsze docinki. Po drodze czekają nie tylko ciekawe spotkania z przyrodą, ale przede wszystkim z ludźmi. Dzięki takim wyprawom powoli można zmienić istniejący stan rzeczy. W Polsce wielu ludzi nie docenia mieszkania nad wodą, no chyba że z tej wody – rzeki czy jeziora – żyje.

– Ile kilometrów przepłynęliście?

Sz: – Nie wiem dokładnie, ale na pewno ponad 770, minus odcinek w Warszawie, gdzie z powodu mostu pontonowego musieliśmy przewieźć się kawałek po lądzie na przyczepie.

– No to teraz chyba czas na Odrę?

Sz: – Odra to moja rzeka. Urodziłem się 7 kilometrów od niej. Zobaczymy, może wyruszymy na trasę odrzańską. Nie wiem, od którego momentu ona jest dostępna do spłynięcia, ale na pewno da się po niej popływać  jachtem albo kajakiem. Wcześniej myśleliśmy o Bugu, ale teraz chyba nie jest to możliwe. Poza tym mamy sporo innych rzek, na których można zrobić fajną pętlę: Brda, Noteć, Warta. Można tam pływać nie tylko kajakami, ale też mniejszymi, płaskimi łódkami, na przykład jachtem 2020, które wszędzie wejdą, na których prosto kładzie się maszt, bardzo przydatny, bo w sprzyjających warunkach można postawić żagle i pożeglować. Można też powiosłować, albo popłynąć na silniku. Nie jestem zwolennikiem silników, ale po tej wyprawie, kiedy korzystałem z elektrycznego, moje nastawienie do sprawy się zmieniło. Taką motorowodną turystykę mógłbym uprawiać.

Źródło: Żeglarski.info (Tekst: Dariusz Olejniczak, Zdjęcia: Tadeusz Lademann